Kawiarnia Fawory

Warszawa

Plac Inwalidów dla osób nierezydujących w okolicy jeszcze niedawno był jedynie strefą tranzytu między placem Wilsona a, no właśnie…, placem Bankowym. Zimą ciemny, latem niby zielony, ale mało przystępny, straszył naziemnymi instalacjami metra i bardziej niż ludziom służył gołębiom, które zagospodarowały wszystkie pomniki. Na szczęście te czasy już minęły, a grupa miejskich aktywistów rywalizuje z gołębiami, robiąc wszystko, by ożywić tę część Żoliborza. Od dawna jest Żywiciel, mamy Mały Format i winiarnię, teraz do tego grona dołącza kawiarnia Fawory. Nie jest to kolejny lokal w stylu „u babci”, witający gości obowiązkowymi czerwonymi ścianami, nastrojowym oświetleniem i meblami z Wolumenu, oczywiście nie do kompletu. W środku czeka na was surowe połączenie nowoczesności z latami 70. – prosty bar, białe ściany oraz piękna designerska kanapa, na której boję się usiąść (żeby nie popsuć). Siadam więc pod muralem z pokrzepiającym przesłaniem i omiatam wzrokiem wnętrze w poszukiwaniu menu. Aha, odkleiło się. Pani baristka wspina się na drabinkę, przykleja kartkę do ściany i jednocześnie przyjmuje zamówienie. Nie mam ochoty na kawę, biorę kanapkę z pastą z soczewicy (dobra, 8,5 PLN), zupę z pora (dobra, w talerzu retro, z dwiema pajdami
chleba, 6/11 PLN) i austriacką lemoniadę Almdudler (dobra, 8,50 PLN, jest też szwajcarska Rivella na bazie serwatki). Robi się ciemno – ostre jarzeniówki wyganiają mnie na zewnątrz, z piwem (browar Gościszewo, 9 PLN). Jest przyjemnie, przyjemniej niż na placu Wilsona, wciąż miejsko, ale spokojniej. Fawory, dawna nazwa dzielnicy i baru, który w PRL-u mieścił się na ul. Mickiewicza, oznacza „łaskę” i „przychylność” – nie róbcie łaski i powitajcie kawiarnię życzliwie. Zasługuje na to. [Mariusz Mikliński]

Dodaj komentarz

-->