#13.09 w krakowskim Kinie pod Baranami odbędzie pierwszy przegląd filmów o reggae. Jednym z gości trzydniowego święta głębokiego basu i świadomych tekstów będzie #RasBass. Pochodzący z Łodzi selektor i aktywista jest jednym z największych specjalistów od karaibskiej tematyki w Polsce. Swoją wiedzę czerpie bowiem nie z książek, lecz z doświadczenia.
Bartosza Ressela, znanego lepiej jako #RasBass, trudno nie lubić. Nawet gdy pierwszego dnia tegorocznej edycji Ostróda Reggae Festiwalu wynurzył się przemoczony do suchej nitki z hamaka, w którym spędzał tę mocno deszczową letnią noc, nikomu nie złorzeczył, nie narzekał i nie psioczył. Po tym, jak krótkim „oh Jah” zaklął rzeczywistość, zaraz zaczął się uśmiechać. Otoczona burzą dredów, radosna twarz łódzkiego selektora i promotora jamajskich brzmień mogłaby służyć za symbol podejścia, które po angielsku znane jest jako „peace & love”, a po polsku – „miłość, sens i muzyka”. W wykonaniu #RasBassa zwykle przybiera ono formę wykrzyczanego już z kilku metrów pozdrowienia: „Uszanowanie Man, bless up, bless up!”. Ludzie pewni siebie, swojego zdania i obranej przez siebie drogi nie prężą bowiem muskułów i nie rozpychają się w tłumie. W tym podobni są do lwów.
Koło życia
Są lata 80. #Telewizja polska wyświetla film o muzyku z Jamajki, Bobie Marleyu. – Pamiętam, że mój świętej pamięci ojciec miał ogromny szacunek do tego człowieka, choć na co dzień zdarzały mu się nie do końca poprawne politycznie, rasowe komentarze. To, co ja sam wspominam najlepiej, to postać producenta Marleya – Lee „Scratcha” Perry’ego – wariata, który malował drzewa na czerwono, owijał mikrofon w folię aluminiową, żeby uzyskać pożądany dźwięk i… spalił swoje studio nagraniowe – tak o swoim pierwszym spotkaniu z muzycznym obliczem Jamajki opowiada #RasBass, który dziś ma największą w Polsce kolekcję pierwszych tłoczeń okołoreggae’owych winyli. #Płyt, które pozyskuje u źródła, by później dystrybuować je po całym świecie i grać z nich na festiwalach i w klubach.
– W tym roku stanąłem pod drzewem, od którego odchodziły resztki czerwonej farby, i uroniłem łezkę. Koło życia lubi pięknie się zamykać – kontynuuje #RasBass. Jego pseudonim nie jest tylko sprytnym nawiązaniem do wyspiarskiej nomenklatury i symboliki, ale ma swoje podstawy w wierze, jaką przyjął #BartoszRessel z dumą nazywający siebie rastafarianinem. Zapytany o to, skąd tak wielka popularność jamajskich brzmień i trójkolorowej estetyki w oddalonej od matecznika i nienawiedzanej przez wielu emigrantów Polsce, selektor nie posiłkuje się jednak metafizyką. – To bardzo proste – i my, i oni jesteśmy biednymi narodami, a #bieda konserwuje pewne specyficzne zależności międzyludzkie. Obecną sytuację na Jamajce można porównać z okresem, w którym chłop feudalny dostał wolność, ale zabrano mu ziemię, która wciąż należała do pana. #Jamajka jest piękna i cudowna, ale zwykli mieszkańcy nie mają do niej dostępu. Plaże, promenady i widoki znajdują się za szlabanami, za które nie są wpuszczani. My jesteśmy z bloku postkomunistycznego, dostaliśmy mocno w kość i jest to rewelacyjny grunt dla rozwoju kultury, która wyrosła na takich samych uczuciach i tym samym wajbie. Jesteśmy „warriorz”, a oni też tam walczą o swoją wolność.
Fascynujące. Dalszej części tekstu szukaj w magazynie.