W swoim nowym filmie szwedzki reżyser wyciąga pomocną dłoń do wszystkich, którzy stojąc w muzeum sztuki nowoczesnej, czują się odrobinę nieswojo i mają dylemat – podziwiać czy może raczej wybuchnąć śmiechem? Autor znakomitego „Turysty” w najnowszym filmie spogląda na świat z dość oryginalnej perspektywy. Reprezentuje ją stojący na czele muzeum Christian – mężczyzna, którego dobrze skrojony garnitur, drogi zegarek i nowiutka tesla mogą wzbudzić zazdrość u niejednego. Tak się zresztą dzieje, gdyż bohater staje się ofiarą ulicznej kradzieży, która ma w sobie wiele z dobrego performance’u.
Östlund rozdziela fabułę na dwie nitki. Z jednej strony mamy więc satyrę na sztukę współczesną, która nie spełnia swojej społecznej funkcji – czego kwintesencją jest kuriozalny pomysł na ekspozycję i tytułowy Kwadrat. Z drugiej zaś Szwed rozwija historię nieudolnej próby zemsty Christiana, pachnącej nieco żartami rodem z podstawówki – bo jak inaczej nazwać sytuację, w której mężczyzna, nie wiedząc, kto jest złodziejem, zostawia listy z pogróżkami pod każdymi drzwiami w podejrzanym bloku? Po raz kolejny Ruben Östlund udowodnił, że po mistrzowsku operuje absurdem, budząc tym samym skojarzenia ze swoim starszym i bardziej utytułowanym (do czasu!) kolegą po fachu Royem Anderssonem.
Podobnie jak w „Turyście” śmiech często jest tu gorzki, a w niektórych momentach przechodzi w konsternację, na przykład w scenie „małpiego” performance’u, będącą też trafną diagnozą problemów trawiących dzisiejsze społeczeństwo. I to taką, która wykracza daleko poza granice Szwecji, słynącej przecież ze swojej (nad)opiekuńczości. W tej materii reżyser, choć jego film reklamuje się jako komedię, nie należy do optymistów.
1 komentarz