Na starym warszawskim dworcu, gdzie odbywa się najciekawsza cykliczna gastrofilska impreza lata, czyli Nocny Market, oszołomiony zapachami streetfoodu, wśród kolorowych jarzeniowych świateł, w rytm połamanych bitów rozmawiam z Aretą Szpurą – aktywistką, weganką i do niedawna headwoman modowego imperium.
Vienio: Światem mody i kulinariów rządzą podobne siły, nieustannie pojawiają się nowe trendy. Teraz najbardziej wyraźny to chyba wegetarianizm. Ty nie jesz mięsa od dawna.
Areta: Nawet jeśli to tylko moda, to bardzo dobrze – ludzie są coraz bardziej świadomi, co jedzą, i to jest dobre. Deklaracja „nie jem mięsa” jest bardzo wiążąca. Kiedy pierwszy raz powiedziałam publicznie, że jestem weganką, i opublikowałam wpis na Instagramie, od razu zaczęły się dziwne komentarze, że wcześniej wrzucałam fotki lodów i na pewno nie były wegańskie. Ludzie lubią oceniać, dlatego ja nie lubię takich deklaracji. Raz na rok w święta zdarzy mi się zjeść coś mięsnego u babci, żeby nie robić jej przykrości. Ale staram się, jak mogę, unikać mięsa, bo nie czuję się po nim dobrze. Weganizm traktuję po prostu jako zdrową dietę.
Czy przy kulinarnych wyborach ma dla ciebie znaczenie aspekt moralny? Weganie często mówią o współczuciu dla zwierząt, koszmarze przemysłowej produkcji mięsa.
Na pewno kwestia świadomości, w jaki sposób produkuje się mięso, zmienia perspektywę. To naprawdę jest koszmar. Dla mnie znaczenie ma też to, że tego typu produkty są po prostu kiepskiej jakości. Poza tym wcale nie czuję, żeby mi to służyło. Dieta dietą, przekonania przekonaniami, ale organizm sam wie, czego nam potrzeba, co jest dla nas dobre. Ja po prostu czuję, że mięsna dieta nie jest dla mnie. Nie bez znaczenia jest dla mnie argument, że przemysł spożywczy zatruwa środowisko bardziej niż samochody! Temat ochrony przyrody jest dla mnie wyjątkowo ważny. To straszne, co ludzie robią naszej planecie. Cały czas uczę się świata, obserwuję, wyciągam wnioski i staram się przekazywać tę wiedzę dalej. Dzielę się z ludźmi, którzy mnie obserwują w mediach społecznościowych, swoimi znaleziskami, obejrzanymi filmami dokumentalnymi czy książkami, które przeczytałam. Ekologia to dla mnie ważny temat. Na targach Bread and Butter udało mi się poznać Vivienne Westwood, to było ogromne przeżycie. Specjalnie dla nas wygłosiła apel o ochronę Puszczy Białowieskiej i zaprzestanie wycinki. Czasami mam ochotę wyjść na ulicę i krzyczeć wniebogłosy: „Ludzie, co wy robicie?!”. Dokąd to wszystko zmierza? Zatrzymajmy się na chwilę, weźmy trzy oddechy i pomyślmy, co robimy z tą planetą? Myślę, że każdy może zrobić kilka rzeczy, by wszystkim żyło się lepiej. Niejedzenie mięsa jest z pewnością jedną z nich. To nie jest łatwe, zwłaszcza u nas w kraju – dokądkolwiek wyjedziesz, pozostają ci albo naleśniki z serem, albo ziemniaki z sałatką. Ale warto się postarać.
Skoro jesteśmy przy modach – dawno temu modna była pizza, później wietnamskie bary i kebaby, potem zalały nas fale sushi i hamburgerów, a dziś zajadamy się ramenem i falafelem. Która faza jest ci najbliższa?
Nie mogę powiedzieć, że mam swoje ulubione jedzenie. Ważne jest dla mnie przede wszystkim, czy dobrze się z tym jedzeniem czuję. Dosyć szybko wyłapuję trendy, czy to w modzie, czy w gastro, i pamiętam, że mniej więcej pięć lat temu zajarałam się wegańskim zdrowym żarciem. Różne dziwne produkty przywoziłam sobie z Berlina i robiłam w domu wegepasztety. Pamiętam, że skontaktowała się ze mną Marta Dymek, która wtedy nie wydała jeszcze swojej bestsellerowej książki, i wymieniałyśmy się przepisami. Lokale z takim jedzeniem były wówczas w Warszawie może dwa. Cieszę się, że wreszcie dogoniliśmy Zachód, mamy dzisiaj juice bar na juice barze, wszędzie w kawiarniach jest do wyboru sojowe mleko, jest sporo wegebarów i restauracji. Dzisiaj to norma. Miewam fazy na jakieś knajpy – kiedy otworzyli Krowarzywa, byłam tam codziennie. Teraz jestem fanką Vegan Ramen Shop na Saskiej Kępie – po prostu się zakochałam. To jest takie dobre, że mogę jeść codziennie. Nie znam się na ramenach, ale to mi smakowało wybornie.
Każdy ma swoje gastrogrzechy, fanaberie albo zakodowane prasmaki, które wyniósł z domu. Pogadajmy o tym.
Moje guilty pleasure to croissanty z masłem i dżemem. Idę rano do piekarni, zjadam je (jednego jeszcze w drodze do domu) i jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
E, to nie jesteś taka grzesznica.
Wyznaję zasadę, że jesteś tym, co jesz.
To znaczy, że ja jestem warzywem!
Wiesz, ile jest chorób cywilizacyjnych pochodzących z niezdrowych diet? Ludzie jedzą, co popadnie, a potem się dziwią, że mają syfy na twarzy, się źle czują, są zmęczeni albo mają energetyczne zjazdy, alergie… Czemu się dziwią, skoro odżywiają się shitem? Nie szanują swoich żołądków, ładują, jak leci, w nieodpowiednich porach, ilościach i dziwią się, że organizm nie ma siły. Organizm jest takim fajnym urządzeniem, że jak mu okażesz trochę dobroci, to on ci odpłaci po stokroć. Do tego ma niesłychaną zdolność regeneracji, więc nigdy nie jest za późno, żeby sobie pomóc. Kilka lat temu, kiedy zajarałam się weganizmem, oglądałam pasjami filmy dokumentalne o tym, jak prawidłową dietą i ćwiczeniami lekarze wyprowadzali ludzi z poważnych chorób, takich jak cukrzyca czy nowotwór. To było niesamowite. Chciałabym te filmy pokazać każdemu. Ludzie tak się meczą, chorują, żyją w stresie, a lekarstwo jest w zasięgu ręki. Ważne jest też, żeby raz na jakiś czas pozwolić orga-nizmowi się zregenerować, oczyścić.
Do 18. roku życia nie jadłem masła, mleka, serów. Czułem wstręt i miałem odruch wymiotny, aż któregoś dnia wszystko się zmieniło. Miałaś podobne przygody?
Tak! Nienawidziłam pomidorów i musiało minąć trochę czasu, żebym się z nimi dogadała. Gdy byłam mała, rodzice średnio dbali o moją dietę, więc żarłam fast foody i słodycze. Zawsze zwalałam to na moją mamę, która kiedy była ze mną w ciąży, jadła karton marsów dziennie, więc cukier mam we krwi.
Czyli jesteś z Marsa!
Jadłam cukier od rana do nocy w każdej postaci, moja siostra poszła w moje ślady. Ona z kolei wychowała się na nesquikach i nie jadła przez pierwszych 10 lat życia nic innego. To, że żyje i nie ma otyłości, to jest jakiś cud.
Masz jakieś produkty spożywcze, na których widok cię wykręca?
Nie lubię ostrych rzeczy i z dzieciństwa została mi niechęć do wątróbki. Ten zapach, ta konsystencja. Brrr… Nie przepadam też za owocami morza. Ale to i tak nic. Moja koleżanka nie może jeść, patrzeć ani nawet siedzieć koło czegoś, co ma związek z cebulą.
Toż to królowa warzyw jest!
Zawsze gdy gdzieś razem idziemy, są pytania o cebulę… „Proszę pani, pani jest w Polsce, nie je pani cebuli?” Ogólne zdziwienie.
Dbasz o swoją lodówkę? Lubisz, jak jest wszystko?
Wszystko to nie, bo zawsze się coś marnuje, a tego nie lubię. Nie zawsze mam czas przygotować posiłek u siebie, ale wracam teraz do opcji gotowania w domu. Wiem, jakie to ważne – wiesz, co jesz i oszczędzasz kasę. Jeżeli chodzi o zakupy, to przerażają mnie ogromne sklepy sieciowe. Niedawno dzięki koleżance odkryłam kooperatywy spożywcze. Zainteresowało mnie to, zaczęłam czytać i mega się zajarałam. Dołączyłam do nich, zamysł jest zajebisty – masz szansę spotkać ludzi, którzy produkują twoje jedzenie, a w dzisiejszych czasach to praktycznie nie do osiągnięcia.
Lubisz karmić czy być karmiona?
Być karmiona. Nie mam talentu do gotowania. Moja żona gotuje mi świetne obiadki. Ja ewentualnie mogę zrobić lody z bananów, jakąś warzywną zapiekankę w naszym kombiwarze z Mango TV, a potem pozmywać. Wierzę, że dorosnę do gotowania, bo to jest fajne i miłe.
Gdzie twoim zdaniem serwują najlepsze jedzenie na świecie?
Zawsze zostawiam majątek w knajpach Los Angeles, bo są najlepsze. W Venice Beach jest rewelacyjna wegańska knajpa, która nazywa się przekornie The Butcher’s Daughter. Mają tam boską pizzę na kukurydzianym cieście. Bardzo chciałabym wybrać się na Bali – podobno w każdej knajpie mają mleko z nerkowców, do tego ogrom warzyw i owoców. Myślę sobie, że zjeść te wszystkie lokalne przysmaki w takiej rajskiej scenerii to musi być coś. Wyjść sobie na plażę z bowlem pyszności albo pić kawę z mlekiem kokosowym, oglądając pole ryżowe o zachodzie słońca, a potem pójść na jogę.
Rozmawiał: Vienio
Foto: Filip Skrońc
Areta Szpura
Współzałożycielka i była dyrektor kreatywna Local Heroes. Informacja o jej odejściu z jednej z najpopularniejszych polskich marek ulicznych (chodzą w niej m.in. Justin Bieber, Rihanna, Cara Delevingne czy Azealia Banks), gruchnęła 4 lipca, tuż po zamknięciu numeru Aktivista.
2 komentarze