Wydawałoby się, że poezja i proza nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. Inne zdanie na ten temat ma Jim Jarmusch. Nikt bowiem nie potrafi w tak liryczny sposób opowiadać o prozie dnia codziennego, co amerykański reżyser. Kiedyś przy kawie i papierosach, teraz nad miską płatków śniadaniowych Cheerios oraz pudełkiem zapałek.
„Paterson” na dobrą sprawę przypomina trochę „Dzień świstaka”. Tyle że humor z filmu Harolda Ramisa zastępuje tu, momentami gorzka, refleksja. Bo najnowsze dzieło Jarmuscha to dla mnie okraszone dawką ironii studium depresji. Drobna drwina zawiera się już w samym tytule. Z jednej strony to imię głównego bohatera (bardzo dobra, powściągliwa rola Adama Drivera), kierowcy miejskiego autobusu, w przerwach piszącego wiersze w stylu Williama Carlosa Williamsa. Z drugiej nazwa miasta w stanie New Jersey, gdzie rozgrywa się akcja. W tę zabawną koincydencję trudno uwierzyć nawet przypadkowym postaciom, jakie na swojej codziennej drodze spotyka bohater. A jego życie można by uznać za słownikową definicję rutyny. Każdego dnia wypełniają je te same rytuały. Od pobudki parę minut po godzinie szóstej, przez wsłuchiwanie się w przypadkowe rozmowy pasażerów autobusu, po wieczorny spacer z psem Marvinem i wizytę w ulubionym barze. Zmieniają się jedynie plany żony Patersona (znana m.in. z „Co wiesz o Elly?” Golshifteh Farahani), która jednego dnia zakłada stworzenie kulinarnego imperium, by następnego widzieć się w roli gwiazdy muzyki country.
Tam, gdzie inny reżyser podśmiechiwałby się nieco ze swoich bohaterów, Jim Jarmusch ani przez moment tego nie robi. Nie stawia się ponad nimi, a raczej obok nich. Przekonując, że takich Patersonów mijamy na każdym rogu, o ile sami nimi nie jesteśmy. Jego bohater za pomocą wierszy opisuje otaczającą go rzeczywistość, ale mimo sugestii żony wzbrania się, by komukolwiek to pokazać. Jest nieśmiały, a może przytłoczony kolejnymi nietrafionymi pomysłami rozentuzjazmowanej kobiety. I nawet w zalegającym na fotelu Marvinie ciężko mu znaleźć sojusznika. Życie nie składa się ze spektakularnych momentów, a wypełnia je szarość dnia codziennego, przekonuje Jarmusch. Ale i o rutynie można mówić w piękny, wzruszający sposób.