Węgierska reżyserka, pracując nad swoim debiutanckim filmem pełnometrażowym, spoglądała – jak można domniemywać – na kolegów po fachu z sąsiedniej Rumunii. W „Pewnego dnia” czuć powinowactwo z tamtejszą nową falą, kinowym fenomenem ostatnich kilkunastu lat. Dzieło to kojarzy się choćby z nie tak dawną „Sieranevadą” – zarówno ze względu na surowość i minimalizm w warstwie wizualnej, jak i pozornie banalną, ale jednocześnie dramatyczną treść. Oglądamy tytułowy dzień z życia skromnie żyjącej rodziny. Anna, 40-letnia kobieta grana przez świetną Zsófię Szamosi, mierzy się z wyzwaniami codzienności i romansem męża. Ten twierdzi, że jego niedawny skok w bok to sprawa nieaktualna, i prosi żonę o wybaczenie, przy okazji umawiając ją na rozmowę ze swoją kochanką.
Relacje w tym nietypowym trójkącie są tu kontrapunktem dla domowych i zawodowych obowiązków, jakie spoczywają na głównej bohaterce. To ona odwozi dzieci do szkoły i dodatkowe zajęcia, zajmuje się domem, gotuje i martwi się o rachunki. Mężczyzna zaś chowa się w swojej jaskini, zajęty wszystkim oprócz rodziny. Wydarzenia są pokazane realistycznie i w powolnym tempie, do tego stopnia, że widz wręcz fizycznie może poczuć udrękę i mozół głównej bohaterki. Jej świat rozpada się na naszych oczach. Anna niewiele może zrobić poza dobrą miną do złej gry. „Pewnego dnia” to nie tylko kronika wypadków rodzinnych i nieszczęść dotykających związki, lecz także uniwersalna opowieść o czekaniu – na znikającego partnera, na godność i lepszą przyszłość. To dość wymagające kino ze względu na zamierzoną zwyczajność ukazywanych wydarzeń, ale właśnie taki niespieszny i nieefektowny sposób opowiadania chyba najlepiej oddaje stan zawieszenia, w jakim znalazła się bohaterka.
Tekst: Olaf Kaczmarek
„Pewnego dnia”
reż. Zsófia Szilágyi
obsada: Zsófia Szamosi, Leó Füredi, Annamária Láng
Węgry 2018, 99 min
Aurora Films, 26 kwietnia