Ramen to największy hit ostatniego sezony. Różne były próby zaszczepienia tego japońskiego comfort foodu u nas, ale ta podjęta przez Rafała Kunysza, twórcę Omami (a wcześniej 12 stolików), jest na pewno jedną z bardziej udanych. Nic dziwnego, skoro Rafał do tego zadania przygotował się jak mało kto. Wakacje w Osace spędził pod okiem lokalnego mistrza ramenu, który nauczył go receptury i skomplikowanego procesu wytwarzania tego pysznego makaronu o smaku i konsystencji nie do pomylenia z żadnym innym.
Ale sama nauka nie wystarczyła – nawet najstaranniej odtworzona receptura nie zagwarantuje sukcesu. Polacy bowiem nie gęsi i swoją mąkę mają. Trzeba więc było uszanować polskość polskiej mąki i po długich studiach (i przesłaniu wielu próbek różnych jej rodzajów do Japonii i z powrotem) udało się dobrać najbardziej odpowiednie składniki. Ramen to tradycyjnie wywar na kościach, ale w Omami wzbogacony jest starannie dobraną (z ekologicznych hodowli) wkładką mięsna.
Te wszystkie starania przyniosły upragniony rezultat, bo ramen serwowany w Omami (spróbowaliśmy tego z kaczką – 29 zł, a do wyboru jest jeszcze m.in. z boczkiem i kurczakiem, a w planie są rameny z sezonowymi dodatkami, np. szparagami) był jednym z najlepszych, jakie jedliśmy. Esencjonalny, ale nie ciężki. Bogaty w dodatki (świeży szpinak, grzybki, jajko, dymka, ciastko rybne), ale spójny smakowo. W eleganckim, ale nie przytłaczającym, modernistycznym wnętrzu Omami zjecie też hirata bunsy, czyli drożdżowe bułeczki gotowane na parze w formie kanapeczek z m.in. krewetkami, shitake albo boczkiem (w zależności od składników dwie bułeczki kosztują od 13 do 15 zł).
Bardzo nas cieszy, że w temacie kanapek można wciąż dokonać jakiegoś odkrycia! Odkryciem był dla nas również deser: yazu curd z bezą (13 zł) śni nam się do dziś! O Omami serwowane są też lancze, ale i sam ramen idealnie nadaje się na szybki, ale wartościowy posiłek – wpadajcie!