Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy – recenzja
I koniec czekania. „Przebudzenie mocy”, kontynuacja Lucasowskiej sagi „Gwiezdne wojny” w reżyserii J.J. Abramsa od piątku w kinach. Zagorzali fani sagi…
I koniec czekania. „Przebudzenie mocy”, kontynuacja Lucasowskiej sagi „Gwiezdne wojny” w reżyserii J.J. Abramsa od piątku w kinach. Zagorzali fani sagi…
Chcieliśmy porozmawiać z Jamiem xx o jego nowej płycie i zbliżającym się warszawskim koncercie. Niestety muzyk nie był specjalnie rozmowny. Po tym doświadczeniu jedno wiemy na pewno. Jamie to prawdziwy introwertyk. Jego wrażliwość i elokwencja ujawniają się dopiero w muzyce.
Między nowiem a pełnią Jeden z najbardziej chodliwych, eksportowych towarów muzycznych z Polski to wcale nie Kamp!, to nawet nie…
Ten ponad 60-minutowy kawał nawiedzonej, niepokojącej muzyki (płyta zawiera jeden utwór) powstał we współpracy m.in. z jednym z największych magików eksperymentalnej elektroniki Christianem Fenneszem oraz malarzem dźwiękowych pejzaży Stephanem Mathieu. „There Is…” jest przede wszystkim ilustracją dźwiękową do wierszy amerykańskiego poety Franza Wrighta z jego zbioru „Kindertotenwald”.
Wydawałoby się, że psychodelia to ostatnimi czasy domena Brytyjczyków – sukcesy święci Horrors, ich śladem podążają Toy i Temples, a na tegorocznego Offa dotarli doskonali Hookworms. Tymczasem ze Stanów, a konkretnie z Zachodniego Wybrzeża (a jakże!), też płyną w świat dźwięki kwaśnych gitar.
Skandynawowie, a Duńczycy w szczególności, mają rękę do błyskotliwego popu. Jeśli banał – to jako świadomy środek artystyczny, jeśli plastik – to tak cukierkowy, że nie sposób go brać na poważnie. Asteroids to wręcz sztandarowy przykład takiego grania.
Pochodzący z różnych części świata członkowie Ballet School najpierw zachwycili nas singlem „Heartbeat Overdrive” i EP-ką „Boys Again”. Naszą miłość do kapeli podsycił warszawski występ, po którym nie mieliśmy wątpliwości, że Ballet School to pod względem koncertowym jeden z najlepszych nowych zespołów.
Jungle to właśnie jedna z takich kapel. Od początku skazani byli na sukces.
Coraz więcej w twórczości Slow Club melancholii, dojrzałości nie tylko emocjonalnej, ale też twórczego okrzepnięcia, pewności siebie. W wypracowaniu szlachetnego brzmienia pomógł im producent Colin Elliot.
W dzisiejszych czasach nawet hasła typu „rock is dead” są martwe. Rock jeszcze nie całkiem zdążył wyzionąć ducha, kiedy zabrano się za jego wskrzeszanie. Zbawiciele przyszli i zbawiają – jest ich dwóch, pochodzą z Brighton, w składzie nie mają nawet gitarzysty, ale ich debiutancka płyta to instant classic.
Płyta Röyksopp to długa skandynawska noc, chłód elektroniki ogrzewany melancholią i… ejtisowym, pościelowym saksofonem.
Ray LaMontagne „Supernova” RCA Zanim grupie Mumford & Sons udało się przebić z dźwiękami amerykańskiego folku (a przynajmniej folkopodobnymi) do…