Uliczny PirateBay

Myślicie, że smartfony zmieniły wasze życie? Zabawa Tinderem i Instagramem, dziesiątki giga najgłupszych zdjęć, bycie online 24/7 to jednak żadna…

4.0

Leon Bridges – Coming Home

Młodzian z Teksasu to kolejny chłopak, który wierzy, że w czasach Snapchata i przebojów za milion dolarów z muzyki można wykrzesać choć odrobinę magii – dla ludzi w jego wieku kojarzącej się chyba tylko ze starymi amerykańskimi filmami.

Muzyka: The Cambodian Space Project

Międzynarodowy kolektyw rezydujący w Kambodży to ponoć największa muzyczna gwiazda kraju Khmerów. Ta charakterystyka zalatuje trochę naszym Kultem, ale mam nadzieję, że w Kambodży nie ma juwenaliów, a poza tym trudno tam chyba śmigać w polarze i glanach.
Kosmiczny projekt zaczął się od coverowania kambodżańskich rockowych hitów sprzed lat, ale w końcu dorobił się w (prawie) 100% autorskiej płyty.

Muzyka: Yusuf

Na „Tell ‘Em I’m Gone” czas stanął w miejscu i tylko jakość produkcji przypomina o tym, że mamy rok 2014. Numery takie jak „You Are My Sunshine” czy „Gold Digger” mogłyby znaleźć się na kultowym „Tea for the Tillerman”.

Muzyka: The Budos Band

Szefowie Daptone chyba podpisali jakiś cyrograf. Każda kolejna płyta wydawana w tym labelu jest tak doskonała, że aż boję się pomyśleć, jak ich katalog może prezentować się za kilka lat. Piąty album w dorobku nowojorczyków z The Budos Band był dla wielu zagadką. No bo ile można grać mrocznego funka bez wokali?

3.0

Muzyka: Mark Lanegan

Mroczny szaman i specjalista od zaklinania kobiecych serc jako jedyny z rockandrollowej gwardii debiutującej w latach 90. wciąż nagrywa dobre płyty. Nie są to już co prawda czasy porażającego „Bubblegum”, ale – w przeciwieństwie do kolegów z młodości – Marek starzeje się z klasą.

4.0

Muzyka: Robert Plant

Sześć lat po zgarnięciu puli na gali Grammy Robert zmienia kierunek i znów podróżuje na Wschód. „Pocketful of Golden” czy „Embrace Another Fall” to kawałki, które spokojnie mogłyby się znaleźć na monumentalnym Zeppelinowskim „Physical Graffiti”. Dźwięki sklecone na etnicznych instrumentach, ale doprawione sporą dawką współczesnych bitów są tylko tłem dla tego cholernego geniusza, który nigdy się nie poddaje

4.0

Muzyka: „A History of Insolence”

Tego już nie ma, prawda? Idealistka z gitarą śpiewająca o zbawieniu świata to coś, co znajdziesz już tylko w płytotece swojego starego, gdzieś obok „Ciemnej strony Księżyca”.