Napady na bank widzieliśmy w kinie dziesiątki razy, nigdy jednak to zuchwałe przedsięwzięcie nie zostało pokazane w czasie rzeczywistym. „Victoria” daje nam taką niezwykłą okazję, gdyż w całości, jak twierdzą twórcy, została nakręcona w jednym ujęciu. Kamerę na planie włączono w klubie o 04.30 rano, a o 06.54 po najeździe na wschodzące słońce wyłączono, by bez żadnych cięć pokazać godzinę, która doprowadziła do przestępstwa, jego przebieg i godzinę po całym zajściu. Taki pomysł realizacyjny przypomina podejmowane regularnie na świecie próby bicia rekordu w układaniu najdłuższej konstrukcji z kostek domina, ale w przypadku kina skłania do zadania pytania – po co? Podobno w „Victorii” mamy dzięki temu poczuć intensywność doświadczenia granicznego. Osoby usposobione refleksyjnie, a zarazem tłumiące w sobie żądzę skoku na kasę z pewnością ucieszy taka sposobność. Gorzej z innymi.
Zaczyna się obiecująco – samotna młoda Hiszpanka, która przybyła do Berlina w celach zarobkowych, imprezuje w klubie i po wyjściu z niego poznaje grupę mężczyzn w stanie wskazującym na spożycie alkoholu. Proponują jej wspólne spędzenie reszty nocy. Wszyscy się dobrze bawią, ale cały czas na tytułową Victorię czyha niebezpieczeństwo, gdyż choć to zabawni chłopcy, to od razu widać, że są też prostolinijni i skorzy do zwady. Sielanka i romantyczne uniesienia zostają przerwane, gdy okazuje się, że jeden z bohaterów, mający za sobą pobyt w więzieniu, musi załatwić pewną sprawę na mieście. Wrażliwa, a zarazem naiwna dziewczyna zostaje zmuszona im pomóc i wplątuje się w obrabowanie banku. Ta noc przyniesie ofiary, nie tylko z przepicia.
Strona wizualna tego filmu i kluczowy w nim zabieg formalny robią wrażenie. „Victoria” to jeden z nielicznych, obok np. pochodzącej z 2002 roku „Rosyjskiej arki” Sokurowa, długometrażowych filmów nakręconych w jednym ujęciu kamery.
Nagroda dla operatora za to dzieło na tegorocznym festiwalu Berlinale jest w pełni zasłużona. Niemiecki reżyser serwuje nam kryminał w estetyce arthouse’owej, co jednak sprawia, że ktoś oczekujący wartkiej akcji typowej dla kina gatunkowego zaśnie w połowie tego filmu – bez cięć dużo trudniej o dynamikę akcji. Bardziej wymagający widz znajdzie tu natomiast niewiele więcej ponad wysmakowane zdjęcia Berlina o poranku, gdyż kryminalna intryga go raczej nie pochłonie. Ale jeśli pójdziemy do kina, pamiętając, że w „Victorii” mamy odczuć wspomnianą intensywność doświadczenia granicznego, to być wciągnie nas to studium przypadku zagubionej dziewczyny.
obsada: Laia Costa, Frederick Lau, Franz Rogowski
Niemcy, 140 min
Solopan, 20 listopada