Pogłos: The Raveonettes @ Basen, Warszawa, 29.09.2013

Otwarcie czwartej już edycji #WarsawMusicWeek przypadło Duńczykom z #TheRaveonettes. Słodki duet, mimo że w branży hałasują już od ponad dekady, dotarł do naszego kraju dopiero po raz drugi.

Ich pierwsza wizyta (na Off Festivalu) miała miejsce jeszcze w czasach, kiedy #Sharin i #Sun dzielili i rządzili w niezalowym światku. Zeszła niedziela w Basenie to już zupełnie inna epoka, czego dowodem był już początek setu. Znane z dwóch ostatnich albumów wciągające melodie na żywo wypadły co najmniej dziwnie…W sumie może to wina nagłośnienia, a może wygórowanych oczekiwań, ale chwilami ciężko było załapać, „w którym kościele dzwoni”. W końcu od zespołu, którego dyskografię przerobiło się jak podręcznik do matematyki w podstawówce można wymagać, że już od pierwszych sekund koncertu złapie za gardło jak bulterier i nie puści! Tymczasem w Basenie The Raveonettes rozgrzewali się jak piłkarska drużyna, która od pierwszego gwizdka zakłada dogrywkę.

I nawet prawie perfekcyjne wykonania karnie podporządkowane pod pulsujący automat perkusyjny nie były w stanie zatrzeć swoistego wrażenia chaosu. Jakby nie kombinować to przez kilkadziesiąt minut ciężko było doszukać się wyhajpowanych na debiucie narkotyczno-seksualnych klimatów. Kiedy już wydawało się, że z motocyklowego gangu z pustyni, który pokochaliśmy dawno temu, został tylko rave, stał się cud (a może to mityczna siła „Love in a Trashcan”?) i grupa wskoczyła na właściwe tory.

Skończyły się pieszczoty, a zaczęły się prawdziwe hałasy i rock’n’rollowa magia. Na taki walec przyszliśmy i takie granie chcieliśmy usłyszeć od początku. Może to syndrom staruchów lubiących greatest hits, a może po prostu najnowsze albumy – pomimo dobrych melodii – nijak nie mają szans konkurować z geniuszem pierwszych płyt? Tak czy siak fajnie było zobaczyć w końcu Raveonettes w stolicy. To taki pocieszny duet do tańca i do różańca i nawet, jeśli byli w ciut słabszej formie, to następnego dnia rano gęba cieszyła nam się jeszcze na wspomnienie „Aly, walk with me”.

Dodaj komentarz

-->