Na wietrze – wywiad z Natalią Przybysz

foto: SILVIA POGODA

Natalia Przybysz nie boi się odlecieć. Nie dość, że właśnie wydała pierwszą w Polsce w pełni ekologiczną płytę to jeszcze zaśpiewała na niej o tym, o czym rząd i politycy wolą milczeć. Masowa wycinka drzew, smog i ginące gatunki. Po odsłuchaniu depresja klimatyczna gwarantowana. Cóż, czasem trzeba się wzruszyć, żeby ruszyć!

Rozmawia: Olga Święcicka

Twoja najnowsza płyta to piękny ukłon w stronę środowiska. Nie dość, że winyl powstał z odpadków innych płyt, a kompakt ma minimalną ilość aluminium, to do tego całość zapakowana jest w folię kukurydzianą, a okładka wydrukowana została na papierze z recyklingu. Jestem pod wrażeniem.

Natalia Przybysz: To faktycznie pionierskie rozwiązanie, ale trochę już sobie nie wyobrażam, żeby wydać płytę inaczej. Co więcej, nie ma na niej nadruków, tylko ręcznie wykonane logo, które stworzyłam za pomocą szablonu i rozmazanego na palcu węgla. Dotknęłam i własnoręcznie podpisałam każdą z płyt. To było dla mnie ważne, żeby poprzebywać z nimi choć przez chwilę i cząstkę siebie puścić dalej w świat.

Tę cząstkę dajesz też w piosenkach, które znów są bardzo osobiste. „Jak namalować ogień” to zapis twojej relacji z naturą.

Płyta to odpowiedź na żałobę klimatyczną, którą cały czas przeżywam. Szczególnie poprzednie lato było dla mnie pod tym względem trudne. Dopadł mnie straszny dół, kiedy zdałam sobie sprawę, że niektóre procesy, które zaszły w naszym środowisku, są nieodwracalne. To było wyjątkowo upalne i duszne lato. Do tego stopnia, że prawie codziennie budziłam się w przyczepie, w której spędzamy wakacje, z migreną tak silną, że traciłam wzrok. A że przyczepa jest postawiona w miejscu, gdzie nie ma ani jednego drzewa, to kilka razy, uciekając przed słońcem, wczołgiwałam się pod przyczepę sąsiadów i leżałam tam razem z moim psem, który już na początku lata wyczaił tę miejscówkę. Pamiętam dzień, w którym w końcu się ochłodziło i zaczęło porządnie wiać. Poszłam z psem na plaże, był zachód słońca, a ja w końcu mogłam nabrać powietrza w płuca. Patrzyłam na to słońce, czułam wiatr i nagle zaczęłam z nimi rozmawiać. Zadałam pytanie: „Co możemy zrobić, żeby się uratować?”.

Usłyszałaś odpowiedź?

Poczułam bardzo mocno, że jedynym ratunkiem jest trzymać się jak najbliżej. Tych, których kochamy, i Matki Ziemi. Trzeba się opiekować najbliższymi, dbać o siebie i być w nieustającym kontakcie z ziemią. I nawet jeśli nastąpi katastrofa ekologiczna, świat będzie płonąć, a ziemia osuwać, to mam pewność, że my będziemy trzymać się za ręce.

„Wiatr chwyta mnie w swoje ciepłe, miękkie strumienie. A ja puszczam się w ten nurt ze zdziwieniem. Ciepły wiatr, ciepły wiatr działa na mnie jak znieczulenie” – śpiewasz na swojej najnowszej płycie, która cała jest pełna powietrza z tego letniego spaceru.

To prawda. Ostatnio uczę się odpuszczania. Mam poczucie, że jedną z najpoważniejszych przyczyn cierpienia jest powstrzymywanie procesów, które i tak muszą się zadziać. Blokowanie ich sprawia, że jeszcze bardziej boli. Co ciekawe, często z całych sił trwamy w miejscu, zapominając o tym, że zmiany potrafią być też na lepsze. Trzeba tylko przestać się bać i odpuścić.

Jak się uczysz tego odpuszczania?

Bardzo dużo dały mi medytacja i joga. Joga to idealna szkoła przekraczania swoich granic. W ramach codziennych praktyk wykonuję kapotasanę, czyli takie mocne wygięcie do tyłu. Wydaje mi się, że znam swoje możliwości i wiem, jak daleko moje ciało potrafi się wygiąć. Okazuje się jednak, że wystarczy mu zaufać, żeby pójść o krok dalej. Nie raz siebie zaskoczyłam. Poza tym odpuszczania nauczyłam się od taty, który jest żeglarzem i z wiatrem jest za pan brat. Kiedy zaczynam spinać się na scenie, to kładę sobie rękę na głowie, jak mój tata, kiedy się nudzi, i wszystko mi odpuszcza. Śmieję się, że uruchamiam w sobie wewnętrznego Jacka Przybysza.

foto: SILVIA POGODA

Wiatr wieje nie tylko w tekstach, ale też na okładce.

I układa się w dzikiego ptaka, co dla mnie było dość niesamowite. Zdjęcie powstało, kiedy tańczyłam z materiałem na wietrze i nie podejrzewałam, że ułoży się on w konkretny kształt. Ten ptak ma dla mnie o tyle znaczenie, że przez cały rok miałam w głowie jeden wiersz Miłosza pt. „Drzewo”, który brzmi: „Jestem maleńkim ptaszkiem w ogromnym szczęśliwym drzewie. A to drzewo nie rośnie w lesie, bo samo jest całym lasem. W nim mój początek, pamięć, zaniemówienie. Bo nie chce być nazwane żadnym wyrazem”. Świadomość, że mogę być maleńkim ptaszkiem na wietrze, jest dla mnie bardzo wyzwalająca.

Tego bycia ptaszkiem uczysz się też podczas wspinaczki, którą niedawno odkryłaś.

Wszystko dzięki Justynie, mojej przyjaciółce, która zabrała mnie pierwszy raz na ściankę. Na razie niewiele umiem, jestem we wspinaczkowym przedszkolu, ale mocno się w to wkręciłam. Początkowo strasznie bałam się puszczania i odpadania ze ściany, ale od kiedy mówię sobie, że jestem tylko malutkim ptaszkiem, to nagle dostaję skrzydeł. Ścianka, poza jogą, to kolejna szkoła odpuszczania.

W nowym roku będziesz więc doskonalić się w we wspinaniu i puszczaniu. Masz jeszcze jakieś postanowienia?

Nie jestem dobra w postanowieniach noworocznych i nie do końca w nie wierzę, ale jeśli miałabym coś robić, to na pewno zrobiłabym coś dla Ziemi. Ostatnio w domu popsuła mi się pompa do wody i przez dwa wieczory myliśmy się w tym, co zostało w wannie. Najpierw dzieci, potem ja, a na końcu mój partner. O dziwo, da się to zrobić i nie jest to wcale trudne. Kiedy myślałam, ile wody udało nam się przez te dni zaoszczędzić, to wpadłam na pomysł, żeby wprowadzić do obiegu hasztag #bawiesiezeniemawody. Fakt, że w toalecie spuszczamy pitną wodę, wydaje mi absolutnie niemoralny. W Indiach, gdzie często bywam, taki dostęp do wody pitnej, jaki my mamy w Europie, jest marzeniem. Myślę, że taka zabawa w brak mogłaby otworzyć nam oczy.

foto: SILVIA POGODA

Czyli nowy rok będzie pełen zabawy.

I ziemi, bo mam jeszcze marzenie o szklarni. U moich sąsiadów jest kawałek ziemi, która leży odłogiem. Stoi na niej rozwalona szklarnia. Chciałabym ją od nich wydzierżawić, naprawić i zacząć uprawiać w niej dynie i cukinie. Nie wiem, czy coś z tego wyjdzie, ale mam głębokie przekonanie, że kontakt z ziemią w magiczny sposób wydłuża czas. Za każdym razem, kiedy robię coś w ogródku, to dostaję takiego kopa energii i satysfakcji, jak po dwóch godzinach snu. Przyszły rok chciałabym więc spędzić na zabawach ziemią, uczeniu się o roślinach i byciu sam na sam z naturą.

Brzmi jak dobry plan na zebranie kolejnego materiału na płytę. Po płycie o katastrofie ekologicznej czas zajrzeć do własnego ogródka.

Mam wrażenie, że cały czas śpiewam z własnego ogródka. A na pewno od czasu „Prądu”, który powstał podczas terapii. Dzięki niej dokopałam się do takiego swojego punktu, który pozwala mi śpiewać to, co czuję. Ten proces cały czas się we mnie krystalizuje, uczę się coraz wyraźniej wypowiadać, ale też wiem, że do pewnych rzeczy już nie wrócę.

Do jakich?

Na pewno do Sistars. To jeden z tych etapów, które zamknęłam w swoim życiu. Było kilka prób powrotów, a ostatnio nawet wspólna trasa Przybysz & Przybysz. Fajnie było tego dotknąć, powspominać, ale dla mnie to już kompletny folklor. Do tego stopnia, że nie potrafiłam zaśpiewać naszego starego Sistarsowego hitu „Ding Dong”. Po prostu nie mogłam sobie wyobrazić, jak po zaśpiewaniu wszystkich swoich bliskich i drogich mi piosenek mogłabym stanąć na scenie i zaśpiewać sobie: „Ding dong słyszę dzwonek do mych drzwi”. To już za mną. Nowe przyniesie wiatr.

 

 

 

-->