Międzynarodówka

Zagraniczni wykładowcy, indywidualne podejście do ucznia, nowoczesny program. Są w Polsce szkoły, które mogą zawstydzić Zachód. Pierwsze absolwentki Warszawskiej Katedry Mody już rozbiegły się po świecie – jak Żenia, która swoje losy splotła z Paryżem, Rygą i Warszawą.

Korzenie polskie, język rosyjski, obywatelstwo łotewskie. W konstrukcjach Jevgēnija Jurkeviča zawsze była dobra. Nie dziwne, od dziecka uczy się łączyć skrajności. Mama katoliczka, tata prawosławny. Koledzy w szkole rosyjscy, ale telewizja po łotewsku i jeszcze wieczorami polska szkoła. Wychowując się w takich warunkach, tolerancję ma się we krwi. Żenia, absolwentka Katedry Mody, dziś wie, że sytuacja w której dorastała idealnie przekłada się na świat mody, który jak ona, mówi wieloma językami. Zanim jednak to odkryła przeszła długą drogę, od krawcowej do konstruktorki. – Modą chciałam zajmować się od zawsze, ale w miasteczku z którego pochodzę nie było to możliwe. Dlatego w liceum wyjechałam do Rygi, do szkoły krawieckiej – opowiada Żenia. Szkoła bardziej przyuczała do zawodu niż otwierała głowę. Żenia nauczyła się tam co prawda konstrukcji i szycia, ale nadal był to raczej fach niż wielki świat mody. I tu z pomocą przyszły polskie korzenie. – U nas w miasteczku jest taki zwyczaj, że na studia jedzie się do Polski. Tam się uczy, korzysta z życia a potem z tą wiedzą wraca na Łotwę. Ponieważ mój chłopak studiował w Warszawie stwierdziłam, że na studia modowe pojadę do Polski – tłumaczy. Kiedy zaczęła interesować się tematem, w Polsce była tylko szkoła w Łodzi. Żenia miała już nawet gotową teczkę na tamtejszą uczelnie, kiedy zadzwonił jej chłopak, że w telewizji coś słyszał o Katedrze Mody. – Początkowo nie mogłam w to uwierzyć. To było spełnienie marzeń. Nowy kierunek i do tego w Warszawie. Potem jednak zasmuciłam się, bo wiedziałam, że na taki pierwszy, pionierski rok nie będzie łatwo się dostać – mówi.

To nie bluzka, to proces

Nie małych problemów przysporzył też fakt, że część zajęć była w języku angielskim. Nie dziwne w końcu „Katedra Mody to przedsięwzięcie bezprecedensowe, a także, w pewnym sensie, naukowy eksperyment. Żadna inna polska uczelnia nie zaryzykowała do tej pory stworzenia kierunku na bazie artystów, projektantów oraz specjalistów z zagranicy” jak pisze Marcin Różyc w „Nowej modzie polskiej”. Aplikując na uczelnię Żenia nie zdawała sobie sprawy, jak nowatorski jest to kierunek. Może i dobrze, bo pewnie by się przestraszyła a tak złożyła teczkę i po prostu się dostała. – Radość była ogromna ale zaraz przyszedł też stres. Przez pierwsze pół roku nie wiedziałam co się dzieje. Wykonywałam zadania najlepiej jak umiałam i ciągle słyszałam, że coś jest nie tak. Myślałam, że to bariera językowa, inny system, ale okazało się, że problem jest w mojej głowie – mówi. – W Katedrze uczą nas otwartego myślenia. Nie projektujemy tam bluzki czy spodni, tylko tworzymy swoje opowieści. Co z tego wyjdzie jest mniej ważne, najważniejszy jest sam proces – dodaje. Wydział, który powstał z inicjatywy profesora Jerzego Porębskiego, wtedy dziekana Wydziału Wzornictwa, to próba stworzenia przestrzeni, gdzie moda traktowana jest zarówno jako sztuka, jak i biznes. Do tej myśli Żenia też musiała się przyzwyczajać. – W Rydze trzeba było projektować tak, żeby było tanio i dobrze się sprzedawało. Raczej kopiowałyśmy trendy. W Warszawie liczył się pomysł, inspiracja. Wiele zajęć nie miała bezpośredniego związku z modą, ale uczyła nas otwartości – tłumaczy.

cały tekst możecie przeczytać w wersji online magazynu tu!

Dodaj komentarz

-->