Jasnosłyszenie, czyli muzyczne wróżby na 2018 rok

Jak co roku spotkaliśmy się w naszym redakcyjnym gronie, żeby wróżyć najbliższe perspektywy rysujące się przed światowym rynkiem muzycznym. Jacy artyści mają szansę przedrzeć się do mainstreamu?

Rina Sawayama

Już pierwsze zetknięcie z Riną zmusiło mnie do sprawdzenia, czy istnieje ona naprawdę, czy może jest multimedialnym konceptem pokroju Wiktorii Cukt, osadzonym w rzeczywistości PC Music. Wszystko wskazuje jednak na to, że urodzona w Japonii i mieszkająca w Londynie wokalistka, mimo że nie jest kodem źródłowym w ludzkim przebraniu, ma szansę prędko zainfekować okna waszych przeglądarek i smartfony. Sawayamę trudno wrzucić do worka z nadreprezentowanym obecnie “alternatywnym” R’n’B. Mimo wyraźnej sympatii dla TLC czy Aaliyah, Rina najchętniej odwołuje się do szczytowych poczynań Britney, Christiny czy nawet – uwaga – Anastacii. Wszystkie nieodkryte jeszcze przeboje na nazwanej po prostu imieniem gwiazdki EP-ce wyprodukował czarodziej postpopu Clarence Clarity (bohater zeszłorocznego jasnosłyszenia). Tymi neonowymi landrynkami będziemy się delektować jeszcze przez wiele miesięcy, inaugurując w pełni nostalgię za latami 2001-2004. 

Hollie Cook 

Córka znanego z Sex Pistols Paula Cooka ma wszystkie atrybuty predestynujące do zostania prawdziwą gwiazdą. Nic dziwnego, że jej ostatni album, wydany w 2014 r.„Twice”, dostał w naszej recenzji najwyższą możliwą ocenę. Nie poradzimy jednak nic ne to, że kolejka ne popowe salony jest dłużusza, niż po nowego iPhone’e. Tymczasem na rok 2018 Hollie szykuje całkiem nowy materiał,który zapowiada singiel „Freefalllng/Survlve”. To doskonała mieszenka reggae oraz tropikalnego popu i granie, które chcielibyście usłyszeć w karaibskim marze, o którym marzycie w każdy zimowy poranek. Kibicujemy Hollie, licząc, że nadchodzący rok wyprowadzi ją poza reggae’owe festiwale i supportowanie kumpli ojca, a po drodze zaprowadzi na pierwszy nadwiślański koncert. [krop]

Londyński jazz

Owszem, dzięki sukcesowi Kamasiego Washingtona jazz dostał się do modnego dziennikarskiego obiegu, co poskutkowało wysypem tekstów o żyjącym jazzie” (jakby kiedykolwiek umarł), ale z perspektywy londyńskiej sceny to, co robi Kamasi, jest dość konserwatywne. Projekty takie, jak The Comet Is Coming, EzraCollective czy twórczość Mosesa Boyda i Tendertoniousa, pchają jazz w nowe kierunki, wyznaczone przez afrykańskie dziedzictwo, nowoczesną elektronikę i spirytualną spuściznę muzyki, tworzonej przez Alice Coltrane czy szaleństwo Sun Ra. Jazz doczekał się pokolenia,które szanuje klasykę, ale jednocześnie jest wolne od pietyzmu w obchodzeniu się z nią i ze swobodą czerpie inspiracje z całego muzycznego świata. Obecnie najwięcej – zupełnie zasłużonej -śmietanki z londyńskiego renesansu spija Shabaka Hutchings (m.in.The Comet Is Coming, Shabake & the Ancestors, A.R.E. Project),ale to album “Black Focus” nieistniejącego już projektu Yussef Kamaal dał sygnał do globalnej ofensywy. W 2018 r. miejcie oko na Londyn! [pk]

Breakbeat

Niejako w odpowiedzi na hegemonię kwadratowego techno swoją relatywnie sędziwą głowę podnosi breakbeat. Gatunek, który złotą erę przeżył w pierwszej połowie lat 90., żywił się jazzowymi i funkowymi samplaml, a takie połamaną, ale bardzo grooviastą perkusją. Co prawda trudno mówić o jakimś wielkim powrocie, ale w setach wielu didżejów słychać coraz więcej połamańców w wolniejszych tempach. Czasem zamiast sampli i breaków można też w tym wszystkim usłyszeć człowieka – najlepszym przykładem jest duet Joe Armon-Jones/Maxwell Owin i zespół Idiom – koniecznie sprawdźcie ich występ w Boiler Roomie i płytę wydaną w YAM Records. Na płytach takich wytwórni, jak On the Corner Records czy 22a również słychać echa breakbeatu (szczególnie w remiksech) i warto sprawdzić miksy Borai z Bristolu. Czy będzie to dużo szersze zjawisko – czas pokaże, ale takie rozbujane powroty są zawsze mile widziane.[pk]

HMLTD

Pierwszym wabikiem, który skierował mnie w stronę londyńskiego kolektywu, była jego oryginalna nazwa: Happy Meal Ltd. Perspektywa walki ze spożywczym molochem wymusiła jednak zmianę aliasu. Ta sześcioosobowa trupa przyciąga jednak także wzrok swoim image’em, a na liście ich modowych idoli figurują David Bowie, Adam Ant oraz bohaterowie „Zoolandera”. Chłopaki trochę ociągają się z debiutancką płytą, ale wydane na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy trzy single to relatywna cisza przed wielką brokatową burzą. HMLTD przenieśli glam rock w obecną dekadę z gracją i kreatywnością niespotykaną u zespołów, które mogą się pochwalić tak wątłym objętościowo materiałem. Sześć dotychczaa wypuszczonych piosenek zawiera jednak w aobie podobnq liczbę przekonujqcych zwrotów akcji co filmografia Christophera Nolana.Teraz trzeba wypatrywać tylko longplaya. Będzie głośno, dziwnie i kolorowo.[croz]

Superorganism

Pomieszkujący w Londynie, tajemniczy, wielonarodowościowy oktet na początku mijającego roku wpuścił w sieć piosenkę „Something For Your M.I.N.D.”. Nie bez kozery przyrównywana do wczesnego Avalanches, zwichnięta acz melodyjna mruczanka mieni się prawdziwą feerią barw i tonie w psychodelicznym – jakże przecież aktualnym – popkulturowym sosie. I to właśnie przystępność podania tego eklektycznego, po(p)nadgatunkowego miksu zapewniła muzykom przychylność mediów, ciepłe słowa płynące ze strony Franka Oceana czy Ezry Koeniga z Vampire Weekend, a finalnie kontrakt z Domino Records. Jak tę okazję wykorzysta załoga rekrutująca się z tak dalekich miejsc jak Anglia, Nowa Zelandia i Japonia, jeszcze nie wiadomo, jednak pozostałe dwie piosenki składu: “It’s All Good” i “Nobody Cares”, pozwalają wypatrywać mocnych przetasowań na scenie awangardowego popu. A że słuchacze uwielbiają tego typu powstałe w salonie, spontaniczne inicjatywy “zwykłych” ludzi to przedrostek w nazwie ich grupy może stać się niedługo najczęściej używanym epitetem dotyczącym ich twórczości.[fika]

Młoda afrykańska elektronika

Zachwycając się pustynnymi gitarami i jazzującymi trąbkami, zbyt często zapominamy o afrykańskiej tradycji muzyki elektronicznej. Tymczasem również ten gatunek przerywa prawdziwy renesans, a młodzi producenci składają piękny hołd takim tuzom, jak Mamman Seni czy Francis Bebey. Jak to w przypadku elektroniki bywa, historia często zaczyna się na ulicy. Luka Productions był do pewnego momentu malijskim lanserem, któremu bliżej było do kariery klubowego klezmera, niż pierwszego nazwiska awangardy z Bamako. Tymczasem zeszłoroczny, pełen kosmicznych dźwięków album “Fasokan” to ponadkulturowa podróż z Afryki do Azji, która gdzieś po drodze zahacza o orbitę i Marsa. Z kolei Susso to prawdziwy etnograf, który swój antywojenny album “Keira” oparł na miksach własnoręcznie nagranych śpiewów kultury Mandinka. I nieważne, że stojący za projektem Huw Bennett nie jest czarnoskóry. Jeśli tak ma wyglądać „muzyka świata”, to jesteśmy w stanie znieść nawet to wyświechtane określenie. Chcecie więcej? W 2018 r.koniecznie obserwujcie kenijską wytwórnię Nyege Nyege Tapes, która zajmuje się wydawaniem (i zazwyczaj singli) mało znanych artystów ze wschodniej Afryki, a mijający rok uświetniła czterema bardzo mocnymi wydawnictwami.[krop]

Nanook of the North

Debiutancki album wspólnego projektu skrzypka Stefana Wesołowskiego i producenta elektronicznego Piotra Kalińskiego, lepiej znanego jako Hatti Vatti, ukaże się niedługo nakładem jednego renomowanego zagranicznego labelu. I choć tego typu sytuacje zdarzają się naszym rodzimym artystom coraz częściej, to ten konkretny krążek ma szansę wywołać prawdziwą burzę… śnieżną. Obaj panowie bowiem wyszli na nim daleko poza swoje przyzwyczajenia kompozycyjne i wspólnie pracowali nad atmosferą, która oblepia słuchacza niczym zimna, acz przyjemna w dotyku tkanina. I choć słychać w taj muzyce wpływy współczesnej klasyki, ambientu, soundtracków czy bitowej elektroniki, to przede wszystkim dryf nadaje jaj polarny klimat, na którym osnuta jest cała ta dźwiękowa opowieść. A przecież my – ludzie Wschodu – czujemy go dużo lepiej niż wciąż trzęsący biznesem fonograficznym zachodni Europejczycy.[fika]

Smerz

Smerz to norweski duet Cathariny Stoltenberg i Henriette Motzfeldt, które trzy lata temu postanowiły rzucić studia i pracę i skupić się na karierze muzycznej. Ruch dosyć szalony, ale jak się okazuje, słuszny, zwłaszcza jeśli mieliście okazję przesłuchać debiutancką EP-kę, jaką dziewczyny nagrały dla XL Recordings.Ich twórczość to specyficzna mieszanka popu, R’n’B, elektroniki i często juke’ów. W swojej muzyce, jak również w jej wizualnej oprawie starają się odcinać od tego, co znamy ze świata popu. Patrzą się niekomfortowo w obiektyw kamery, która ujmuje je z dosyć nietypowych kątów, a wszystko ma idealny feeling DYI, bo rzadko nawet widzimy obie dziewczyny razem na ekranie – w końcu gdy jedna występuje, druga musi kręcić. Do tego serwują interesujące, zabawne teksty zaśpiewane do delikatnych produkcji, przywodzących na myśl co bardziej balladowe utwory Kalali. Jedno jest pewne – Smerz mają potencjał, aby stać się siłą eksportową norweskiej sceny eksperymentalnego popu i mamy nadzieję, że już niedługo pojawią się w Polsce.[pares]

Ruski rap

Hip-hop zza wschodniej granicy traktowałem zawsze jako ciakawostkę – ojciec przywiózł mi kiedyś na kasacie składankę o uroczym tytule „Trepanacja czerepa 5″, Sokół z Ponem zapraszali swoich słowiańskich braci do wspólnych numerów, a synek oligarchy i pupilek Putina, Timati, kupował za pieniądze ojca featuringi Snoopa czy Timbo. Wszystko to przesłuchiwałam – czasem się uśmiechnąłem, czasem pobujałam głową – ale do niczego właściwie nie wracałam. W ciągu ostatnich 12 miesięcy jednak – głównie za sprawą warszawskich kierowców Ubera, z których grubo ponad połowa to Ukraińcy – wszedłem głębiej we wschodnią „nową szkołę” i… zajarałem się bardziej, niż cenami przejazdów na tych nieoznakowanych taryfach. Numery Gribów, Pharaoha czy Skriptonita lecą dziś u mnie na głośnikach równie często jak amerykańskie, brytyjskie czy polskie rapsy, a rzesze osób, z którymi mogę wspólnie pokaleczyć refren któregoś podpisanego cyrylicq szlagieru, rosną dosłownie z tygodnia na tydzień. I nie mam tu na myśli kolegów imigrantów, ale rodzimych MC’s, fotografów czy innych „kreatywnych”, którzy coraz częściej inspiracji wyglądają za Bugiem. Pomijając bowiem kwestie poziomu (wysokiego), zaplecze (profesjonalnego) i odbioru (130 milionów wyświetleń numeru „Тает Лёд”), jaki w międzyczasie wypracowali sobie rosyjscy czy ukraińscy raperzy, to nigdy wcześniej czas i moda nie sprzyjały tak bardzo wycieczkom na Wschód. Co jeszcze kilka lat temu było tandetne, dziś jest stylowe, co było stare czy – nie daj Boże – podrobione, teraz jest w cenie, a… krzywo wygolony, bezzębny łeb w spranym dresie z bazaru pasuje już nie tylko do bramy w getcie, ale też do sesji w nowym „i-D” czy showroomu Goshy Rubchinskiy’ego. O którym zresztą kolejny z młodych Rosjan – Face, rapuje, że jest jego najlepszym kumplem. A my sobie z koleżkami słuchamy i gwiżdżemy za furami, z których słychać wschodni akcent na potężnym, zbasowanym bicie.I to, że przy okazji możemy lepiej poznać naszych sąsiadów spoza Unii, wychodzi na kolejny plus. Coraz częściej dzieli nas przecież już nie granica, ale ściana w bloku. Niech więc po obu jaj stronach leci ta sama „Lambada”, a dokładnie „Ламбада”. Dawaj żaru! [fika]

Tekst: Filip Kalinowski, Michał Kropiński, Paweł Klimczak, Cyryl Rozwadowski, Kacper Peresada

8 komentarzy

Dodaj komentarz

-->