Reggae zawsze wywoływało u mnie stereotypowe skojarzenia, bo zjarany ziomek w koszulce Marleya i zespoły z juwenaliów to prawdziwa klątwa tego gatunku. Wystarczy jednak, że wezmą je na warsztat porządni wykonawcy i cała gówniana otoczka znika po kilku dźwiękach.
Ekipa Inna de Yard sięgnęła po największe tradycje jamajskiej wokalistyki oraz po najlepszych autorów piosenek, których zgromadzili w swoim domu na przedmieściach Kingston. W ciągu zaledwie trzech dni skład złożony ze starych wyjadaczy i młodych wilków nagrał na tarasie akustyczny set trzynastu kawałków, w których wyraźnie słychać, że reggae to gatunek łączący w obrębie jednej zwrotki melancholię, wściekłość i przekaz polityczny.
Łzawe ballady przeplatają się z kawałkami mogącymi znaleźć się na płytach gwiazd amerykańskiego rapu, a między nimi słychać coś, co można nazwać karaibskimi szantami. Choć wielu wydaje się, że Jamajka to tylko martwa legenda, to okazuje się, że jej dusza wciąż jest niezgłębiona. [Michał Kropiński]
Chapter Two Records, 2017 r.
103 komentarze