Taśmy szum, synthów śpiew
Wychowanek Gdańska, obywatel świata Piotr Kaliński, znany lepiej jako Hatti Vatti, przez lata fedrował niszę. I nie rozchodzi się tu nawet o ograniczoną popularność takich gatunków jak dub, dubstep czy dub techno, ale o niskie, basowe rejestry, na których te nurty bazują, w których się lubują i w których zazwyczaj toną.
Jednak w ostatnich latach pseudonim Pomorzanina częściej niż na plakatach soundsystemowych imprez zaczął pojawiać się w kontekstach wcześniej z nim niekojarzonych. Z Noonem redefiniował melancholię rodzimego hip-hopu, z Misią Furtak badał granice sennego, ale i tanecznego popu, a ze Stefanem Wesołowskim odmalowuje aktualnie równie kinematograficzne, jak kameralne pejzaże dalekiej Północy. I wszystkie te doświadczenia odbijają się w nowym albumie Kalińskiego jak chmury w zamarzniętych oczkach wodnych Warszawy. Nie do końca ostre, pokryte szronem i popękane jak tafla lodu składają się na niesamowicie narracyjną, co rusz zaskakującą, dźwiękową eskapadę przez dojmująco miejski, acz podobnie odrealniony świat artysty.
Krajobraz ambientem szkicowany, elektroniką odmalowywany, a muzyką filmową i neoklasyką utrwalany. Widok niesamowicie intymny, a jednocześnie bez reszty wciągający, a nieraz wręcz spektakularny. Bo przecież szum – jak zauważył swego czasu duet Ostry/Emade – ma tendencję, by rodzić hałas.
Hatti Vatti
Szum
MOST