Chelsea Wolfe. Na „Abyss” Amerykanka zabiera słuchaczy w swoją najmroczniejszą podróż


Warning: Invalid argument supplied for foreach() in /home/valkea/domains/aktivist.pl/public_html/wp-content/themes/aktivist/inc/single-rating.php on line 30

Łatwo sobie wyobrazić Chealse Wolfe w roli bohaterki któregoś z kolejnych sezonów „American Horror Story. Ekscentryczna artystka o sercu czarnym niczym zaćmienie, fascynacja voodoo i synkretyzmem.

„Abyss” to najmroczniejsza z dotychczasowych produkcji Amerykanki. Nawet naciągane folkowe inspiracje znane z poprzednich płyt są tutaj oparte na logice stoner/doommetalowych kompozycji. Dowodzi tego choćby drugi na płycie „Iron Moon” – hałaśliwy i monstrualny w zwrotce, wycisza się w refrenie, który i tak płynie na wyraźnej rockowej gitarze. Z kolei „Dragged Out” to wycieczka do lasu śladami wiedźmy z Blair – depresyjny klimat, poczucie końca, zrezygnowany i wycofany wokal, krzyki i jęki. O gęsią skórkę przyprawia co drugi kawałek na „Abyss”. Sprawdza się to też przy tych utworach, które napisano zgodnie z patentem „mniej znaczy więcej”.

W okolicach siódmego utworu dostajemy Chealse Wolfe songwriterkę, nieco nawiedzoną dziewczynę wciąż zanurzoną w mroku, ale już nie postfolkową heroinę, lecz artystkę, która ma wiele współnego z PJ Harvey z jej najmroczniejszego okresu („White Chalk”). „Crazy Love” i „Simple Death” to apokaliptyczne ballady – pięknie melodyjne i świetnie zaśpiewane, ale wyprodukowane w taki sposób, by siać wśród słuchaczy strach i zniszczenie. Ja ogłaszam kapitulację.

Chelsea Wolfe
„Abyss”
Sargent House

Zobacz także:

Seapony – A Vision

To są znowu pozytywne narkotyki. Nie dopalacze sprzedawane pod trzepakiem przez Głównego Inspektora Sanitarnego, tylko magiczny proszek odbijający słońce, wzmacniający wszystkie barwy i zapachy lata. Prosty do bólu, magiczny do cna. Czytaj więcej>>

Pete Rock – PeteStrumentals 2

Grubo ponad dekadę temu, kiedy byłem jeszcze nastolatkiem, ilekroć zdarzył mi się przypływ gotówki, wydawałem ją na winylowe single z rapem. Nie po to jednak, żeby skreczować, nagrywać mixtape’y i cieszyć się szacunkiem ziomków oraz umizgami dziewcząt, bo jestem wielki pan DJ, ale po to, żeby słuchać podkładów. Czytaj więcej>>

Laraaji – All in One Peace

Ponad trzy godziny muzyki, nagrywanej za pomocą zelektryfikowanej cytry, cymbałów czy klawiszy Casiotone MT-70, od większości dźwiękowych popłuczyn mających na celu zbalansować energię naszych czakr odróżnia aranżacyjna dbałość, perkusyjna dezynwoltura i namaszczenie, z jakim Laraaji podchodził do muzyki. Czytaj więcej>>

Dodaj komentarz

-->