Jeśli nie wiecie, kim w uniwersum Marvela jest #Deadpool, nie wiecie nic o komiksach. #Deadpool to psychopata i płatny morderca, „zawdzięczający” swoją superbohaterskość (podobnie jak Wolverine) programowi X.
W ramach tego programu na niejakim Wadzie Wilsonie przeprowadzono serię eksperymentów, które rozwinęły w Wilsonie – teraz już Deadpoolu – umiejętność samoleczenia i… chorobę psychiczną. Niestety przyspieszona regeneracja spowodowała u Deadpoola również rozwój komórek rakowych, które zamieniły jego ciało w jedną wielką bliznę. #Deadpool nigdy się nie zamyka, ciągle gada, bez przerwy żartuje, o cyckach, cyckach, cyckach… w sumie głównie o cyckach. Gada też do fanów, bo #Deadpool wie, że nie istnieje, że jest tylko postacią, czy to komiksu, czy – jak w wypadku tej recenzji – gry.
Muszę zastrzec, że oceniam tę grę jako die hard fan pana D. Od pierwszej chwili, gdy włożyłem płytę do mojego Xboxa, nie interesowała mnie rozgrywka, lecz jedynie rozrywka. Chciałem się pośmiać z wulgarnych żartów, zobaczyć schizofreniczne wizje bohatera, który wyobraża sobie, że wielki typ z przyszłości to ładna cycata fanka, czekająca tylko, aby lepiej poznać swojego idola. Chciałem zobaczyć dużo krwi, która wylatuje spod mieczy Deadpoola, nie mogłem się doczekać, aż Mr. D zacznie wyśmiewać się z Wolverine’a, który oczywiście pojawia się w tej grze. I wszystko to dostałem. Od wielu ludzi słyszałem, że #gra jest toporna, sterowanie niewygodne i ogólnie mogło być super, ale nie jest. I całkowicie się z tym nie zgadzam. To jest świetna, zabawna, bardzo rozrywkowa #gra, tyle że stworzona z myślą o fanach Deadpoola i mało kogo obchodzi, że ludziom, którym podobał się #X-MenGeneza, ta #gra wyda się głupia. Odrobina głupoty też jest potrzebna. Zwłaszcza głupoty zaserwowanej w tak zabawny sposób.